Głos Poszkodowanych - strona główna
Strona Główna | KONTAKT | Cookies | Forum  
Szukaj w portalu
Cała fraza:
Statystyki portalu
17743951 wizyt od
2006-08-23
 

 
80 użytkowników on-line
 

 
najwięcej 405 użytkowników on-line było 2013-06-25
 

 
artykułów: 227
ostatnio dodany
Ostatnio na Forum
autor: tomi102
komornik
 

 
witam czy takie sformułowanie bedzie dobre juz roznych pism probowalem gdzie przedstawiam swoją sytuacje prosze o pomoc co mam robic nie mam pieniedzy zeby chodzic po prawnikach zeby [...]
więcej »
 

 
Załóż konto na forum
Zaloguj się
Filmy
STOWARZYSZENIE W PROGRAMIE SPRAWA DLA REPORTERA
INNE FILMY
T E M A T Y
TEMATYKA PORTALU

ZAPRASZAMY DO OBEJRZENIA NASZEGO SERWISU.

więcej »
Logowanie
Login:
Hasło:
Nabici na bank
Bartłomiej Forca, Łukasz Bąk

Nabici na bank

Bartłomiej Forca
Łukasz Bąk


Pracownikowi banku obojętne jest, czy klient, któremu udziela kredytu, jest wypłacalny, czy nie. Najważniejsze to wyrobić normę, jaką narzucił szef. Taki układ wykorzystują oszuści i właściciele banków. A tracą na tym jak zwykle klienci.


Czy można wziąć kredyt na małżonka, ale bez jego wiedzy? – Absolutnie nie! W żadnym wypadku – usłyszymy w każdym banku. Jednak teoria nijak ma się do praktyki. Udowodniła to żona wielkopolskiego emeryta Andrzeja H., która wybrała się w podróż po Polsce z dowodem osobistym i odcinkami emerytury męża. W ciągu kilku dni odwiedziła kilkadziesiąt placówek bankowych – od Strzelec Opolskich po Stargard Szczeciński. W każdej zaciągnęła na męża kredyt w wysokości od 1 do 5 tys. zł. Łącznie uzbierała ponad 200 tys., z których część przeznaczyła na spłatę starych kredytów a resztę przehulała. Na szczęście dla pana Andrzeja sąd uznał ją za niepoczytalną. Banki musiały więc anulować umowy kredytowe i pożegnać się z pieniędzmi.

Sprawa zakończyła się pomyślnie, ale obnażyła słabość systemu bankowego. Pokazała, że banki mają dużo większy problem z nieuczciwymi klientami niż ze sporadycznymi napadami na swoje placówki. Niestety, podobnych przypadków jak ten wielkopolskiego emeryta przybywa.

– Codziennie odbieramy po kilkadziesiąt listów i telefonów od osób skarżących się na banki. Narzekają na to, że ktoś zaciągnął kredyt na ich nazwisko, albo na ciągnące się latami sprawy w sądach – wylicza Roman Sklepowicz, prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Systemy Bankowe.

Coraz więcej głosów o podobnych problemach dociera także do Urzędu Ochrony Kon-kurencji i Konsumentów, Federacji Konsumentów czy Związku Banków Polskich. To jednak nikogo specjalnie nie dziwi, bo w końcu Polacy coraz chętniej się zapożyczają. W ubiegłym roku banki zarobiły na czysto 7,3 mld zł, z czego ponad 50 proc. stanowi zysk z odsetek kredytowych, a 30 proc. z prowizji. To pokazuje, jak szybko rozwija się rynek pożyczek w Polsce. Według Związku Banków Polskich już co drugi Polak korzysta z kredytu.

Jesteśmy zadłużeni na blisko 100 mld zł, a zadłużenie to rośnie w tempie 20 proc. rocznie. Nic więc dziwnego, że nowi kredytobiorcy są dla instytucji finansowych na wagę złota i przy okienku trzeba im dać to, czego oczekują, bo inaczej uciekną do konkurencji. – Właśnie dlatego pracownicy banków i pośrednicy coraz częściej przymykają oko na formalności i regulaminy – zauważa Sklepowicz.

Bolesne kredyty
W tym, że Polacy coraz chętniej się zadłużają, nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że ponad 15 proc. przyznanych kredytów (wartych około 15 mld zł) to tzw. złe pożyczki, czyli takie, których spłata jest mało realna. – To kilkakrotnie więcej niż na Zachodzie – ocenia Krzysztof Borusowski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha. Według niego różnice biorą się stąd, że w Polsce w zasadzie nie istnieje handel wierzytelnościami, a na dodatek banki niewłaściwie weryfikują kredytobiorców.

Według Artura Zawiszy z PiS-u tak wysoka liczba „złych” kredytów może wynikać również stąd, że załatwiane są pod stołem dzięki łapówkom. – Ponieważ zjawisko to nie jest w Polsce należycie piętnowane, trwa już tak długo – uważa poseł. Dodaje, że kredytobiorcy muszą przewidywać ewentualne konsekwencje nadmiernego zadłużenia, ale przed szaleńczym zaciąganiem pożyczek powinien ich powstrzymywać także sam bank. – Zgodnie z prawem banki muszą sprawdzać zdolność kredytową klientów, a czuwać nad tym powinny Komisja Nadzoru Bankowego i Generalny Inspektorat Nadzoru Bankowego. Niestety, instytucje te często są lobbystami banków i działają przeciwko klientom – ocenia Zawisza. Ale już nawet one same dostrzegają konieczność leczenia choroby trawiącej system bankowy. W kwietniu 2005 roku Wojciech Kwaśniak, generalny inspektor nadzoru bankowego, apelował do kolegów z branży o „wyeliminowanie nieuczciwych działań wobec klientów”. A te „nieuczciwe działania” mogą być bardzo bolesne.

Na własnej skórze przekonał się o tym Jarosław Ziemny z Łodzi. W połowie 2003 roku wymienił stary dowód osobisty na nowy. – Na wszystkich stronach starego, zużytego dokumentu urzędniczka wbiła mi pieczątkę „anulowane” – opowiada Ziemny. Od tamtej pory dowód leżał na samym dnie szuflady, przez nikogo nieruszany. Tymczasem, gdy w styczniu br. Ziemny wybrał się z nowym dowodem do Millennium, aby zaciągnąć kredyt mieszkaniowy, od pracownicy banku usłyszał, że nie dostanie pieniędzy, bo... nie spłacił 10 tys. zł pożyczki z karty kredytowej założonej jeszcze na stary dowód. Jak to się stało?

– Nie mam pojęcia. Albo ktoś doskonale podrobił mój stary dokument i zaciągnął na moje nazwisko kredyt, albo oszukał mnie pracownik, który mógł sam wykorzystać dane ze starego dowodu, żeby wyłudzić pieniądze – sugeruje Ziemny. Za drugą wersją według niego przemawia fakt, że bank nie przysyłał wyciągów z jego „nowego” konta i nikt nie zadzwonił z informacją, że karta jest niespłacana.
Takich wątpliwości nie ma Agnieszka Zygo z Banku Millennium. – Wina nie może leżeć po stronie banku. Winowajcą jest najprawdopodobniej oszust posługujący się sfałszowanym dowodem – odpiera zarzuty, ale nie chce podać żadnych konkretów, np. nazwiska osoby, która udzielała kredytu. Wyjaśnieniem sprawy zajmuje się już łódzka prokuratura. Ale dla Ziemnego to żadna pociecha. – Deweloper, u którego chciałem kupić mieszkanie, nalicza mi karne odsetki. Podpisałem z nim umowę przedwstępną, bo bank zapewnił mnie, że otrzymam kredyt. Po czym okazało się, że jestem zadłużony po uszy, choć nie wziąłem nawet złotówki – żali się. Zdaniem Wioletty Piłki z UOKiK-u Ziemny ma szansę na oczyszczenie z zarzutów i rekompensatę poniesionych strat. Musi jednak być gotów na długą i mozolną walkę ze sztabami bankowych prawników i księgowych. Jeżeli prokuratura nie wykryje, kto posłużył się dowodem Ziemnego, sprawą zajmie się Bankowy Arbitraż Konsumencki albo sąd.

Arbitraż ma w ostatnim czasie coraz więcej pracy. Według Związku Banków Polskich (instytucja finansowana przez banki), przy
którym działa arbitraż, w ubiegłym roku do instytucji wpłynęło 813 wniosków. Zaledwie 51 rozstrzygnięto na korzyść klienta.

Bezkarni oszuści
Organizacje pozarządowe uważają, że w całej Polsce spraw, które powinny trafić do arbitrażu, może być nawet kilka tysięcy. – Niestety, poszkodowani nie zawsze wychodzą z takich spraw obronną ręką – mówi Urszula Łysoń z Federacji Konsumentów.

Tak stało się w przypadku Anny Orłowskiej z Oławy. Koleżanka z pracy ukradła jej kartę bankomatową, podejrzała numer PIN i wyjęła z konta ponad 7 tys. zł, chociaż było na nim zaledwie 8 zł. Jak to możliwe? Okazało się, że karta bankomatowa Orłowskiej pełniła funkcję kredytowej, choć w umowie zawartej z bankiem zapisane było inaczej. W takim wypadku zdaniem prokuratury wina banku była oczywista. Ale to Orłowska musi spłacać dług, ponieważ koleżanka winowajczyni jest dziś bezrobotna.

Jeszcze mniej szczęścia miał Andrzej Łysik z Brodnicy, który w 2002 roku otrzymał od wiceprezesa Banku Spółdzielczego propozycję kupna zadłużonej mleczarni w Ostrowitem. W zamian za spłatę długów spółki bank obiecał mu zwrot ponad 40 zajętych maszyn mleczarskich. Kiedy jednak podpisano umowę, okazało się, że maszyn jest nie 40, a cztery. Łysik twierdzi, że bank celowo sfałszował dokumenty. Bankowcy tymczasem odpierają zarzuty i o oszustwo oskarżają Łysika. Kto ma rację? Bardziej prawdopodobna jest wersja przedsiębiorcy, tym bardziej że w ciągu ostatnich trzech lat do założonego przez niego Stowarzyszenia na rzecz Pokrzywdzonych przez Bank Spółdzielczy zgłosiło się już ponad 100 osób, ktore oskarżają instytucję m.in. o podrabianie umów kredytowych.

Fabrykanci
Na szczęście tak poważne oszustwa zdarzają się wyjątkowo rzadko. Znacznie częściej dochodzi do pomyłek, które wynikają ze zmęczenia pracowników lub z ich strachu przed utratą pracy. W wielu bankach pensje i premie zależą od tego, ile bankowych produktów się sprzeda. Każdy chce więc „wyrobić normę”. Problemy zaczynają się pod koniec miesiąca albo okresu rozliczeniowego, gdy okazuje się, że pracownik nie zrealizował narzuconego przez kierownictwo planu. Wtedy rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie klientów.
Nie zwraca się uwagi na rzetelną weryfikację możliwości kredytowych.

– Jeśli w banku jest zbyt duża pula niesprzedanych kredytów czy pożyczek, to pieniądze mógłby otrzymać nawet koń – żartuje Roman Sklepowicz, prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Systemy Bankowe. Po chwili jednak dodaje już całkiem poważnie: – To naturalne, że bankom zależy na zyskach. Jednak ich postępowanie coraz częściej przypomina metody stosowane przez XIX-wiecznych fabrykantów: zagnać ludzi do pracy, marnie ich opłacać, a jednocześnie oferować klientom drogi i niepewny produkt.

Najwięcej takich „fabrykantów” jest w małych, prowincjonalnych bankach. Szefowie narzucają pracownikom normy, których niespełnienie grozi poważnymi konsekwencjami. Rok temu w lęborskim oddziale jednego z największych banków detalicznych w Polsce handlowcy i doradcy zostali zmuszeni przez przełożonych do zdobywania co najmniej dwóch klientów dziennie. W przeciwnym razie mogli zapomnieć o premiach, a w konsekwencji pożegnać się z pracą. – Nic dziwnego, że pracujący pod taką presją ludzie popełniają błędy – ocenia Roman Sklepowicz.

Zgadza się z nim Ewa Antczak z Poznania, była szefowa filii jednego z największych polskich banków. Doskonale wie, jak stresująca jest praca sprzedawcy czy doradcy. Zaczęła pracować w banku jako kasjerka. A że była sumienna i dokładna, dość szybko wspinała się po szczeblach kariery. W końcu centrala zaproponowała jej, by pokierowała filią.

Uznała to za wyróżnienie i rzuciła się w wir pracy. Jednak już po paru miesiącach pojawiły się pierwsze problemy. – Wniosków kredytowych przybywało, a nie było osobnej komórki, która zajmowałaby się ich weryfikacją.

Tylko czterech pracowników analizowało dokumenty, wydzwaniało do pracodawców kredytobiorców, obsługiwało przyznane już pożyczki. Jednocześnie pracowali nad ROR-ami, kredytami dla firm, wymianą taśm w kamerach i organizowaniem konwojów – opowiada Antczak. W normalnych warunkach taką pracę wykonywałoby kilkanaście osób. – To jednak nikogo z moich przełożonych nie obchodziło. Liczył się zysk, który rósł z miesiąca na miesiąc. Proszenie ich o kilka dodatkowych etatów przypominało rzucanie grochem o ścianę – wspomina. Nie wytrzymała presji i zrezygnowała z pracy. To był jednak początek jeszcze większych kłopotów.

Do filii przyjechali rewidenci z centrali banku. Przez kilka tygodni grzebali w dokumentach kredytowych, aż końcu postawili Antczak zarzut niegospodarności i działania na szkodę banku. Wyliczone straty opiewały na 30 mln zł. – Biegli nie wzięli pod uwagę choćby tego, że kredyty były zabezpieczone hipotekami. Zarzucili mi nawet przyznawanie „złych” pożyczek, gdy byłam na urlopie – wspomina Antczak. Sprawa trafiła do prokuratury, a kobieta żałuje, że nie zrezygnowała z pracy wcześniej.

W banku, gdzie do niedawna była szefową, nadal pracują cztery osoby i wykonują tę samą pracę co wcześniej. – To odbija się na poziomie obsługi. Doradca kredytowy powinien dziennie rozpatrywać maksymalnie pięć wniosków kredytowych. Tymczasem w tej filii każda osoba „przerabia” ich przynajmniej kilkanaście – przyznaje Antczak.

Takich banków jest w całej Polsce znacznie więcej. Nic dziwnego, że ich pracownicy popełniają mnóstwo błędów. Groźnych i dla samych banków, i dla uczciwych klientów.

Podobnych problemów można byłoby uniknąć, gdyby zatrudnienie było współmierne do obowiązków. I gdyby handlowcy byli współodpowiedzialni za przyznane kredyty, tak jak to jest np. w salonach operatorów komórkowych. Kiedyś ich właściciele zarabiali na sprzedaży pojedynczych telefonów. Teraz pieniądze trafiają na ich konto dopiero wówczas, gdy klienci zapłacą rachunki za trzy pierwsze miesiące.

– W przypadku banków taki układ jest niemożliwy, bo oznaczałby, że musimy przykładać większą uwagę do weryfikacji klienta. Przez to automatycznie spadłaby liczba podpisywanych umów – mówi anonimowo jeden z pośredników z Krakowa. Przyznaje, że przychodzą do niego przede wszystkim ludzie, którzy boją się, że bank obnaży ich brak zdolności kredytowej. – Liczą, że przymkniemy oko na brak zaświadczeń o zarobkach czy fakt, że mają już pozaciągane inne kredyty – opowiada pośrednik. Tacy klienci także psują system.
I dopóki dalej będą namawiali bankowców do przymykania oczu, a ci będą im ulegać, dopóty uczciwi kredytobiorcy nie będą
mogli spać spokojnie. I będą zmuszeni płacić raty nie tylko za siebie, lecz także za złodziei i oszustów.

Cookies
Cookies

Ten serwis używa plików cookie

więcej »
WSPARCIE
WSPARCIE FINANSOWE

więcej »
SPRAWY W TOKU
SPRZEDAŻ DŁUGÓW BANKOWYCH
POZEW DOBRA OSOBISTE
OFERTA UTWORZENIA BIUR PRAWNYCH
PRASA
Najdroższa kobieta Tuska
Oszczędny sąd
Banki nie patrzą komu dają pieniądze
więcej »
Ekspert od banków
Ekspert od banków - Artykuł w Newsweek Polska z 06.05.2007
Moje sprostowanie do artykułu w Newsweek Polska
WITAMY
KONTAKT

Witamy w internetowym serwisie Stowarzyszenia. Jego ostateczny kształt jest dopiero opracowywany. Stowarzyszenie funkcjonuje pod nazwą - STOWARZYSZENIE POKRZYWDZONYCH PRZEZ SYSTEM BANKOWY I PRAWNY.

więcej »
Adres: 60-179 Poznań, ul. Grunwaldzka 222 m. D-1, telefon Prezes Roman Sklepowicz - 0695577491, email: stowarzyszenie@sklepowicz.pl