MIASTO SAMOBÓJCÓW
" NATURALNY SPOSÓB KOCHANIA INNYCH POLEGA NA ODDANIU SIĘ IM NA SŁUŻBĘ, WYKAZANIU GOTOWOŚCI BYCIA PRZY NICH; POLEGA NA PRAGNIENIU ICH SZCZĘŚCIA I ICH ZBAWIENIA. PRZECIWNOŚCIĄ TEGO JEST MYŚLENIE - INNI SĄ MI POTRZEBNI, DBAJĄ O MOJE DOBRE SAMOPOCZUCIE I MÓJ SPOKÓJ - ALBO PRAGNIENIE SPRAWOWANIA NAD NIMI WŁADZY. CHRYSTUS NAUCZYŁ NAS, ŻE KAŻDA WŁADZA MUSI POZOSTAWAĆ NA SŁUŻBIE MIŁOŚCI I POKAZAŁ, JAK KOCHAĆ: PRZYJĄĆ NA SIEBIE POTRZEBY BRACI, OBARCZYĆ SIĘ ICH BIEDAMI, ZATRIUMFOWAĆ SŁODYCZĄ NAD ZŁOŚLIWOŚCIĄ, DOBROCIĄ NAD DOKUCZLIWOŚCIĄ, KOCHAĆ BEZ PODEJRZEŃ, BEZ ŻALU, GORYCZY, KOCHAĆ AŻ DO ODDANIA WŁASNEGO ŻYCIA".
Czy potrzebuję tego wstępu ? Czy ten wpis powinienem od niego zacząć ? Czy tylko ja powinienem o tym OPOWIEDZIEĆ ?
Ustawa o Samorządzie Terytorialnym przewiduje, że miasta powyżej 100 tys. mieszkańców wybierają Prezydenta Miasta.
Grażyna z Wielunia wychowała się w domu dziecka. Nie znała swoich rodziców. Dom dziecka był jej domem, a wychowawcy taką namiastką rodziców. Ukończyła technikum ekonomiczne, szkolna przyjaźń z Rafałem ustrojona słowami miłości, otulona stułą kapłańską poczęła parkę - Asię i Karolka. Rafał syn tzw. prywatnej inicjatywy, tradycyjnie na rękach wniósł ją do ich trzypokojowego gniazdka. Szybko wyposażone przez teściów mieszkanko jawiło się taką małą oazą jej drobnego triumfu nad smutnym początkiem jej młodego życia.
Teraz będę miała swoją szczęśliwą rodzinę i będzie już tylko dobrze i dobrze - wymadlała co niedzielę Grażyna w pobliskim kościele. Asia z Karolkiem już całkiem ładnie mówili, gdy tata zaczął nie wracać na noc do domu. Z początku na jedną noc, ale w krótkim czasie na wiele nocy.
Poranny dzwonek do drzwi - to tylko listonosz - przekazał Grażynie za pokwitowaniem dwa "polecone". Jeden to pozew o rozwód, a drugi to wypowiedzenie przez bank umowy kredytowej na mieszkanie. Serce Grażyny nie było na nic podobnego przygotowane. Nakaz eksmisji, wniosek o pozbawienia praw rodzicielskich, wizyta kuratora, nakaz sądowy oddający pod opiekę Asię i Karolka ojcu, rozprawa sądowa, na której "dowiedziała się", że jest wyrodną matką i prostytutką, świat wokól niej, który kąśliwie mruczał - nie jesteś nam potrzebna ty .....taka.
A oczęta Asi i Karolka, ich rozradowane pysie, wieczorne przytulanki, Karolek tak lubił ją głaskać po włosach, a gdy zasypiał to robił taką fajną sznupkę i kurczowo trzymał jej rękę do momentu gdy na dobre nie zasnął. Asia nawet przez sen podnosiła główkę by mamunia choć tak na króciutko dała jej buźki. Wizyta Komornika w asyście policjantów i firmy przeprowadzkowej, zdążyła do torby zabrać kilka drobiazgów, przeniosła ją do pokoiku w suterynie na skraju miasta. Obskurny, brudny, wilgotny 9- metrowy pusty grobowiec.
Matczyna myśl o walce, o dobijaniu się sprawiedliwości, o znalezieniu TEGO KOGOŚ, KTO jej pomoże z każdą nocą spędzoną na podłodze w przykryciu jesiennym płaszczem słabła i słabła. Nie miała wójka, cioci, brata ani kogokolwiek do kogo mogłaby zaskowytać o jej serduszka, o jej wszystko co miała na świecie. Leżąc na podłodze całowała na dobranoc swoje kawałek siebie, czuła ich zapach, te maciupkie paluszki przytulała do swojej twarzy. Do kogo jeszcze pójść ?
Stojąc na parapecie, przywiązała sznurek do rury gazowej będącej pod sufitem jej grobowca. Jadący po ulicy traktor swym gdakaniem zrównywał się z tętnem jej bijącego serca. Nie myślała o swojej młodości w domu dziecka. Na Boże Narodzenie przychodził dziadek mróz. Było fajnie. Szkoda, że przez 20 lat nie można było się przytulić do mamy - tylko nocą - chlipiąc bezwiednie mówiła mamuniu. Tylko teraz - jak to ? Jej skarbeńki bez niej. One też będą chlipać i wołać mamuniu. Za co to ? Czym zasłużyłam sobie na taki los. Czemu nikogo nie obchodziłam i nie obchodzę ? Nie mam już do kogo zaskamleć o pomoc ! Boże jak bym chciała tak na momencik przytulić się do skarbeńków !
Historię Grażynki opisała mi jej siąsiadka z suteryny, była nauczycielka - alkoholiczka, jak pisze o sobie - z prośbą bym chciaż jednym słowem napisał o jej przegranym życiu i jej wielkiej miłości do Asi i Karolka. Grażynka nie ma nawet grobu, a ona każdej nocy słyszy jak Grażynka w pokoju obok śpiewa piosenki na dobranoc swoim ukochanym ponad życie maluszkom.
Czynię to niniejszym, w codziennej modlitwie prosząc Pana o przytulenie jej i jej cierpienia do miłosiernego serca.
Waldek i Martyna byli zgranym i kochającym się małżeństwem. Trójka dzieci wypełniała ich dom, ich życie, była ich radosną codziennością i celem wspólnych wysiłków dnia codziennego. Waldek miał pracę w redakcji czołowego polskiego tygodnika - projektował komputerowo okładki i reklamy - dobrze zarabiał. Martyna pracowała na Targach jako tłumacz języka włoskiego. Mieli ok. 10 tys. zł przychodów miesięcznie. Kredyt na mieszkanie i samochód obsługiwali regularnie, a i tak z pozostałej części dochodów mogli spokojnie planować urlopy tak latem jak i zimą. Dzieciaki miały wszystko co im było potrzebne, a może i trochę więcej.
Feralnej niedzieli Waldek pojechał tramwajem do będącej dwa przystanki dalej cukierni, by kupić trochę słodkiego na deser. Wracając, gdy tramwaj otworzył drzwi tak nieszczęśliwie wyszedł, że upadł i ..... lekarz stwierdził, że oba nadgarstki są po wielokroć złamane i gips zdjęty będzie nie wcześniej jak po 12 - tygodniach. Potem czeka Waldka 3-miesięczna rechabilitacja.
W redakcji, po szoku związanym z utratą sprawnego i dobrego projektanta zawrzało. Trzeba natychmiast znaleźć nastepcę. Jakby normalne. Wynagrodzenie Waldka z etatu było minimalne. Projekty przyjete do druku opłacane były ekstra. Waldek z oszczędności regulował zobowiącania kredytowe. Przez dwa miesiące. Martyna rozpaczliwie zaczęła szukać jakiś dodatkowych zleceń. Wtedy gdy były nie chciała. Teraz gdy ich tak bardzo potrzebowała - nie mogła żadnego znaleźć. Po dwóch niezapłaconych ratach "poleconym" do domu przyszły wypowiedzenia kredytów. Komornik zajął część uposażenia Waldka i połowę wynagrodzenia Martyny. Strach i bieda zagościła w ich domu. Szef Martyny - choleryk - jak rozjuszony buchaj wydarł się na nią - co sobie ona wyobraża, że do tak poważnej firmy śle pisma o zajęciu poborów Komornik. My sobie na taki skandal pozwolić nie możemy ! Ostatniego dnia miesiąca kadrowa wręczyła Martynie wypowiedzenie z pracy.
Bała się powiedzieć tego mężowi. Rano jak zwykle wychodziła z domu i wałęsała się po mieście do 16-tej, by wrócić do domu o zwykłej powrotu porze. Waldek coraz częściej twierdził, że już jadł i niech sama z dziećmi zje posiłek. Topniał w oczach. Telefony od znajomych zamilkły. A tak często do tej pory dzwoniły.
W środę - dzwonek do drzwi - postawny mężczyzna pokazał legitymację Komornika Sądowego. Przystępujemy do opisu i oszcowania mieszkania i licytacji. Na nic były błagania i prośby. Ja przecież będę niedługo zdrowy, podejmę pracę, zacznę znowu regularnie płacić !
Na licytację do sądu nie poszli. Dwa dni po niej do domu przyszła kuratorka sądowa. Wiedziała już o eksmisji. Co państwo zamierzają zrobić z dziećmi ? Mam decyzję o oddaniu ich do rodzin zastępczych. Proszę nie robić scen, bo przyjdę z policją - mówiła, wręcz krzyczała tak głośno, że dzieci wyczuły zbliżające się nieszczęście. Na kanapę, gdzie siedzieli rodzice cała trójka wcisnęła się w Waldka i Martynę jakby czując, że objęcia ich mogą być ich ostatnimi w ich życiu.
Mamuniu, Tatuniu my nie chcemy tej pani. Niech ona sobie pójdzie. Ich szloch nie obniżył tembru głosu pani kurator. Czuła się obrażona, że "nastawione" dzieci nie pokochały jej - zbawczyni - od pierwszego wejżenia. Proszę wytłumaczyć gówniarzom, że to co robię to dla ich dobra ! Niech tak nie ryczą ! I gdy tak się "rozkręcała" Waldek wstał i stanowczym poniesinym głosem krzyknął - niech się pani wynosi, proszę natychmiast wyjść ! Niższa o głowę kuratorka na moment straciła swój emocjonalny rozpęd. Poprawiła płaszcz, i siląc się na stanowczość warknęła - jutro będę tu z policją !
Po jej wyjściu w mieszkaniu zapanowała cisza. Dzieci trwały w uścisku ramion Martyny, każde jakby chciało zatopić się w ramionach matki upatrując w sile objęcia jakiegoś dodatkowego bezpieczeństwa. Waldek milczał, z oczu powoli sączyły się łzy. Nigdy tak mocno nie całował dzieci i Martyny. Całą piątką weszli na balkon. Z dziewiątego piętra rozpościerał się widok na park miejski. To prawie nie możliwe by cała piątka, będąc nawzajem we wspólnym uścisku siadła na balkonową poręcz. Tak było cicho - tak było cicho.
Z tłumu gapiów, jakiś młody człowiek podszedł do zwłok całej piątki i położył na Waldku pąsową różę. To kwiat miłości i związania ludzi na zawsze.
Od 1990 roku w Polsce odebrało sobie życie ponad STO TYSIĘCY OSÓB ! (tylko w roku 2009 - ponad 4500 ).
Żaden z rządzących ani słowem nie zająknął się o jakiejś żałobie narodowej (choćby na pół godziny), żaden z urzędasów nie pomyśłał o tym czy dla tych w beznadziejnych sytuacjach nie stworzyć jakiejś szczególnej procedury, jakiejś braterskiej duszy, która mogłaby ocalić ich życie. Jakiś pomnik albo tabliczka upamiętniająca i przypominająca 100 tysiącom "katów", że tacy nasi bracia i siostry wogóle byli z nami. O tym, że ludzie aparatu Państwa winni działać PRZEDE WSZYSTKIM w interesie obywatela mówi się TYLKO w kampanniach wyborczych i o czym pamięta się do ogłoszenia wyników wyborów. LUDZI NIE MOŻNA KOCHAĆ ZA COŚ ,A TYLKO MIMO WSZYSTKO !
Ci którzy tak po cichu i nagle odeszli mają prawo zgodnie z Ustawą o Samorządzie Terytorialnym wybrać swojego prezydenta. Przekonany jestem, że do tego wyboru nie będzie trzeba ich namawiać. Pójdą zagłosować. W S Z Y S C Y !
ROMAN SKLEPOWICZ
|