Polityka 31/2006
PP
Roman Sklepowicz (55 l.), mieszkaniec Poznania, prezes Stowarzyszenia Pokrzywdzonych przez System Bankowy, w swoim „zawiadomieniu o popełnieniu przestępstwa” doniósł, że Hanna Gronkiewicz-Waltz, jako szefowa Komisji Nadzoru Bankowego, Wojciech Kwaśniak, jako główny inspektor nadzoru bankowego i inne osoby na początku 2000 r. niezgodnie z prawem złożyli wniosek o upadłość Banku Staropolskiego. Tym samym doprowadzili do szkody majątkowej w wysokości 700 mln zł. Uczynili to nie korzystając, jak wymaga ustawa, z opinii audytora, ale wyłącznie na podstawie jego „Stanowiska o odmowie sporządzenia opinii”.
Hanna Gronkiewicz uznała, że to atak na polityczne zamówienie mający skompromitować ją jako kandydatkę na prezydenta Warszawy. Oto jaki przebieg, według relacji Sklepowicza, miały wydarzenia, które odbiły się tak głośnym echem. Swoje „zawiadomienie” napisał trochę przypadkiem 12 lipca. – Jako ofiara systemu bankowego straciłem swój majątek i nie posiadam samochodu, komputera, a nawet nie stać mnie na Intercity do stolicy – opowiada. – Ale tak się złożyło, że pewien znajomy podarował mi laptopa i drukarkę. To mnie zmotywowało. Siadłem i machnąłem pismo. Pięć stron nie sprawiło mi problemu.
Dwa dni później do stolicy wybierał się swoim nowym Peugeotem 607 kolega Sklepowicza Wojciech Kornowski, poznański przedsiębiorca (swego czasu kandydat na prezydenta Polski). – Pomyślałem: A co mi tam, przejadę się wypasionym wózkiem, a przy okazji załatwię sprawę – kontynuuje nasz bohater. W Warszawie udał się do gmachu resortu sprawiedliwości i w biurze podawczym zostawił swoją epistołę. Z drugą kopią powędrował do Sejmu. Z biura przepustek zadzwonił do swojego dobrego kolegi Bogdana Bednarka, dyrektora biura wicemarszałek Genowefy Wiśniowskiej (Samoobrona). Powiedział mu, żeby zrobił 20 kopii pisma i przekazał zainteresowanym. Tak doniesienie Sklepowicza trafiło do świeżo powołanej bankowej komisji śledczej, a następnie do gazet. Roman Sklepowicz upiera się, że to czysty przypadek. On nie miał zamiaru wywoływać skandalu politycznego. Chodziło mu wyłącznie o załatwienie sprawy osób pokrzywdzonych upadłością poznańskiego banku. – Nie mam nic osobistego do pani Hani – tłumaczy. – Jakby chciała, mógłbym w tej sprawie zostać jej obrońcą i pewnie okazałbym się bardzo skuteczny.
|